Pisane kolejnego dnia. Słonecznie i trochę chłodno. Jeździłem od jakiejś 1:00 w nocy. Wiosłem pasażerów na lotnisko, wiozłem osobę z którą rozmawialiśmy o jodze i Wim Hoffie, reszty nie pamiętam. Jakoś przed szóstą wsiadła pasażerka, która spieszyła się do pracy. Miała około 20 km do przejechania. Zdążyć raczej się nie dało, ale tu przyspieszyłem, tam się wepchnąłem i o 6:00 byliśmy jakieś 400m od miejsca docelowego. "Nie nie, tędy Pan jedzie, tam można skręcić za przejściem." Za przejściem mocno zahamowałem, bo bym nie dał rady skręcić, a tir za mną też zaczął hamować i zaczął pipczeć. Wiedziałem, że jeśli się szyko nie usunę mu z drogi to rozwali mi tył. Wcisnąłem gaz i w bok. Jedno koło było na chodniku, drugie na poboczu a dwa pozostałe wisiały w powietrzu. Samochód utknął przed samym miejscem dojazdu. Laweta przyjechała, policjanci kazali dmuchnąć, i ostateczny koszt wyniósł mnie około 7 godzin pracy. Było to tak mało, że kiedy opowiadałem to potem pięknej kompozytorce, to cieszyłem się z tego, że to tylko tyle. Samochód jeździł, był umyty, a trawa z podwozia wyciągnięta, a ja się śmiałem, że tylko to się wydarzyło. Cała historia wymaga dokładniejszego opowiedzenia, bo to jedna z tych fajniejszych. W dzień posiedziałem przed komputerem, a nocą zrobiłem jeszcze kilka kursów i niemal wszystkie poniesione straty zostały odpracowane. Smaczne jedzenie - kanapki z dziwnymi plastrami przypominającymi incycze mięso, chrzan, pomidory malinowe dobrze dojrzałe. Oddychanie 7/10 Sen 6/10 Nawodnienie 8/10 Odżywienie 8/10 Ruch 4/10 Decyzje 3/10 Sowa 06.04.2025
powrót