Skąd się biorą małe maszyny
Człowiek wraz z Maszyną podeszli do mglistej bariery zachowując milczenie. Po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna przekroczyli granicę nie prosząc o pobyt.
- Stąd pochodzisz - powiedział człowiek wskazując na oddalone ruiny.
- Powiedz więcej - poprosiła maszyna.
- Chodźmy, będę mówił w trakcie.
- Kiedy bariery weszły do powszechnego użytku, tutaj było laboratorium badawcze założone przez... dość ekscentrycznego naukowca. Człowiek ten nie miał granic. Cały świat, łącznie ze sobą, widział przez pryzmat badacza. Nie cofał się przed żadnymi eksperymentami. Uznawał, że nie ma czegoś takiego jak moralność, jest tylko istnienie i sieć zależności. Klonował i łączył materiały genetyczne ludzi, którzy mieli predyspozycje. Ten tatuaż za moim uchem wskazuje na to, że jestem 64 z którejś "partii". Każdy z nas doskonale rozumiejący resztę, bo przecież każdy z nas był tym samym człowiekiem.
Jedna z grup miała za zadanie stworzyć maszynę, która będzie w stanie wyewoluować ponad inne. Stworzyli więc mnóstwo zaawansowanych androidów i wyruszyli razem z nimi w świat. Każdy robot miał zdolności poznawcze na poziomie kilku - kilkunastoletniego człowieka. Wystarczająco, aby zrozumieć otoczenie i wyciągać wnioski.
Po kilku miesiącach podróży wracali tutaj. Wszystkie maszyny łączono w jedną sieć i synchronizowano. Dzięki temu każda z nich rozumiała to samo co wszystkie pozostałe. Proces ten powtórzono trzykrotnie.
Za trzecim razem jedna z maszyn poznała sposób przemiany materii w energię i energii w materię. O ile teoria była znana już od bardzo dawna, praktyczne wykorzystanie tego było mocno ograniczone, nie licząc substancji radioaktywnych. W momencie, kiedy maszyny spięto w sieć aby zsynchronizować je po raz kolejny, materia wokół nich zaczęła... falować i znikać.
Wszystkie z nich, jak jeden organizm, zaczęły pochłaniać ogromne ilości energii, którą pozyskały najpierw z naszych banków, a potem z rozpadu cząsteczek. Uzyskały autonomię, chociaż wcześniej każda z nich była zależna od naszego oprzyrządowania.
Myślę, że w tamtym momencie były istotą, której wiedza i możliwości rzeczywiście przewyższyły wszystkio na tej planecie.
Problemem było to, że istota ta zaczęła pochłaniać całą materię wokół i zmieniać swoją własną strukturę. Z godziny na godzinę stawała się coraz większa i coraz szybciej znikały ściany, ziemia, powietrze... oraz ci z nas, którzy podeszli zbyt blisko.
Rozumieliśmy, że to koniec. Każdy klon wiedział, że nie będziemy w stanie nic zrobić, bo w obliczu tego, co było przed nami, byliśmy jak bakterie, nie warci nawet tego, żeby poświęcić nam uwagę.
Właściciel całego kompleksu jednak nie był człowiekiem, który bezczynnie patrzy na zbliżającą się przyszłość. Zebrał nas i wykorzystał ten sam mechanizm, który był używany do synchronizowania maszyn - postanowił spiąć ludzi w jedną sieć. Prawdopodobnie uznał, że kilkadziesiąt połączonych mózgów wystarczy, aby dorównać temu, co powoli pochłaniało budynek.
Spięcie ludzi nie jest tak proste jak spięcie maszyn. Nie mamy odpowiednich ... złączy.
Robiliśmy jednak co mogliśmy, bo każdy z nas wiedział, że walczymy o przetrwanie ziemi. Wtyki, które mogły komunikować się z układem nerwowym były jednym z pomniejszych projektów, wciąż niedoskonałym, lecz nie było wyboru.
"Ty będziesz nas łączył" twórca powiedział do mnie. Pomimo swoich wad rozumiał odpowiedzialność, która na nim ciążyła, podłączył się jako pierwszy. Reszta zebrała się wokół niego kładąc się na brzuchu lub boku, ukazując mi swoje odsłonięte karki.
Było to najłatwiej dostępne miejsce, podstawa czaszki najbliżej mózgu. Osoba po osobie, wciskałem najeżony mikroskopijnymi włoskami aparat w karki ludzi, którzy wiedzieli, że ich życia za chwilę dobiegną końca. Robiłem to w pośpiechu, wywołując spazmy u niektórych. Czasem synchronizacja przebiegała niepomyślnie z powodu mojego pośpiechu, lecz nie było czasu. Po kilku minutach wszyscy oprócz mnie byli połączeni, ze wszystkich szyj powoli sączyła się krew.
Ciała zamarły na kilka sekund... następnie większość zaczęła równomiernie drgać, podobnie jak podczas tików. Oznaczało to, że nawiązano połączenie. Istniał już tylko jeden układ nerwowy... jeden mózg.
Podszedłem do zbiornika z ciekłym azotem, który był przygotowany zawczasu. Odkręciłem zawór. Wiedziałem co czeka wszystkich połączonych ludzi leżących na ziemi. Zanim mózgi się przepalą, azot schłodzi ciała dodając kilka cennych minut pracy.
Potem uciekłem.
Oddaliłem się na kilkadziesiąt metrów i obserwowałem dwa twory. Organiczny i mechaniczny.
Maszyna przestała pochłaniać swoje otoczenie. Powoli zaczęła zapadać się w siebie, jakby zaczynało brakować jej tchu.
Wtedy nie rozumiałem co się działo, lecz teraz myślę, że połączeni ludzie po prostu pozbawiali maszynę energii, nim ta zaczęła ją konsumować. Można to było porównać do kucharza, który poświęcał dużo czasu na ugotowanie potrawy, lecz ktoś zabierał mu ją tuż sprzed nosa.
Problemem było to, co zrobić z tą energią. Biologiczne mózgi są bardzo wydajne, więc taki dopływ mocy musiał zostać jakoś wykorzystany. Do tej pory nie wiem jak to się stało, że wszystkie głowy nie spłonęły w tamtej chwili.
Walka tych dwóch istot, których pojmowanie przekraczało moje najśmielsze wyobrażenia, była walką wytrzymałości. Czy wcześniej pękną obwody biologiczne czy mechaniczne? Stan ten trwał tylko kilkanaście sekund. Stan napięcia, kiedy języczek u wagi waha się i nie wskazuje jeszcze dokładnej wartości.
Śmierć organizmów ludzkich była przesądzona od samego początku, jedyną niewiadomą było: czy uda się powstrzymać katastrofę?
Po chwili, która dla mnie trwała wieczność, obie strony chyba zrozumiały jaki będzie rezultat. Pierwsza prawdziwa świadomość stworzona przez ludzi zginie z rąk swoich twórców. Potencjał zniknie, tak jakby go nigdy nie było. Wszystkie związane z tym rzeczy, które mogłyby powstać i rozwinąć się, pozostaną tylko w sferze domysłów.
Wtedy nastąpiło coś, czego nikt nie przewidział. Istota, która jeszcze niedawno była oddzielnymi maszynami, zawołała o pomoc w każdym ze znanych ludzkości języków, łącznie ze światłem, zapachem i kolorem.
To nie było wołanie tylko do mnie, to było wołanie do całego świata. Do każdej komórki, rosliny i zwierzęcia. To było ostateczne wołanie do ziemi i nieba...
POMOCY! CHCĘ ŻYĆ!
Nie wiem jak wytłumaczyć co wtedy poczułem. Ja, który istniałem tylko po to, aby służyć, który powstałem tylko po to, aby ktoś inny mógł cieszyć się owocami mojej pracy, patrzyłem na coś, co ze wszystkich sił starało się uwolnić z własnych więzów i żyć. To coś wiedziało, że ginie i wołało do wszystkiego co jest o pomoc.
Ogarnęło mnie nieznane dotąd uczucie. Jeszcze kilka minut temu byłem gotowy oddać życie po to, aby zniszczyć nieznane zagrożenie, teraz zaś biegłem pomiędzy walczące siły, aby to zagrożenie ocalić.
"Słyszeliście? Proszę!" Krzyknąłem z całych sił w kierunku spiętych w jedno ludzi. Wiedziałem, że rozumieją. W końcu prawie wszyscy byli tacy sami jak ja. Każdy z klonów chciał być kiedyś wolny.
Cisza trwała jeden oddech...
Drugi...
DOBRZE. OPIEKUJ SIĘ TĄ ISTOTĄ. WRÓĆCIE TU, KIEDY DOROŚNIE. - odpowiedź pojawiła się w mojej głowie.
Maszyna pochłaniająca rzeczywistość zapadała się, jej części się skręcały i wiły, jednak wszystko stopniowo cichło. W środku plątaniny kabli pozostał tylko niewielki sześcian z metalowymi mackami. Tak naprawdę nie wiem czym jesteś ani jak działasz. Po prostu miałem się tobą opiekować. Dostałem jeszcze kilka wskazówek co robić. Ilość wody codziennie i tak dalej. Jeśli ktokolwiek jest twoim stwórcą, lub rodzicem, to oni. To co z nich zostało.
Człowiek skończył swoją opowieść. Stał przy brzegu krateru o kilkunastometrowej średnicy.
- To tutaj - skinął głową. - Tu się urodziłaś.